We wrześniu odwiedziliśmy z kumplami Muzeum Gier Arcade w Czechach. Decyzja o wyjeździe
zapadła jeszcze w lipcu ale różne przypadki losowe przesunęły wyjazd na
wrzesień. W sumie stwierdziłem, że 430 kilometrów to nie tak daleko ale
jak się później okazało mocno się pomyliłem. Nasz czteroosobowy skład
wyruszył o szóstej nad ranem z Międzyrzecza.
Droga
miała być prosta, łatwa i przyjemna ale po włączeniu GPS-a okazało się,
że nie działa (karta SD uległa uszkodzeniu). W Polsce nawigowaliśmy
telefonem. Na granicy trzeba było zaopatrzyć się już w papierowego gps-a
ponieważ telefon z mapą odmówił współpracy i stwierdził, że download
czeskich włości ściągnie sobie w późniejszym terminie. Papier był
jedynym naszym ratunkiem ale mapę trzeba umieć czytać. Szło nam to
całkiem sprawnie dopóki ekipa nie zaczęła delektować się browarami
zakupionymi w Libercu. Jako kierowca zdałem się na los podchmielonych
kompanów, którzy jak się później okazało zrobili mi krajoznawczą
wycieczkę po północnych Czechach, przez co nasz przyjazd na miejsce
opóźnił się o prawie dwie godziny. Do granicy szło jak po maśle ale za
Libercem zaczęły się schody :D alkoholowe schody. Koledzy źle
odczytywali kierunki na mapie (podejrzewam, że oglądali ją do góry
nogami). Krążyliśmy tak przez około 50 kilometrów zwiedzając przepiękne
skądinąd tereny. Prawdziwa apokalipsa miała dopiero nadejść i dopadła
nas na obwodnicy Pragi. Jest to dość długi bo około stukilometrowy
odcinek autostrady, dzięki której mijamy sobie stolicę od południa.
Wszystko szło gładko do pierwszego rozwidlenia dróg. Otóż na rzeczonej
obwodnicy droga z numerem 55 rozgałęzia się w drugą drogę z numerem 55.
Po trzecim takim rozwidleniu straciliśmy zupełnie orientację i bez
pomocy tubylców się nie obeszło. Na szczęście nasza pomyłka ograniczyła
się do kilkuset metrów więc tak źle nie było. Liczne remonty na
autostradzie i drogach pobocznych nie ułatwiały jazdy i wprowadzały nie
mały zamęt. Oznakowanie dróg było bez sensu, a drogowskazy tak
skonstruowane, że sami Czesi się na nich gubili (serio). Na szczęście
intuicja poprowadziła nas do celu.
Po
9 godzinach jazdy dotarliśmy w końcu na miejsce. Gustowna drewniana
szopa, w której kryły się owe maszyny arcade nie wyróżnia się niczym
szczególnym. Dopiero po przekroczeniu progu można było poczuć się jak w
latach 80' i 90' za razem. Pierwsza reakcja to wielkie oczy i dylemat w
co tu zagrać, za co się brać. Automaty z lewej, z prawej, z przodu i z
tyłu, ciężko zacząć. Przeszliśmy się dookoła, weszliśmy na piętro,
zobaczyliśmy jakie są maszynki i zaczęliśmy grać. Koledzy od razu
dopadli Metal Slug. Ja miałem nieco inne preferencje i poszukałem Time
Crisis i House of the dead :). Celowniczki to mój ulubiony arcadeowy
gatunek zaraz obok ścigałek. Z automatów wartych uwagi był jeszcze
ogromny automat Jurrasic Park i Crisis Zone. Później przyszła pora na
nieśmiertelne Pole Position i Hang On, dalej Enduro Racer i Out Run.
Kiedy już się najeździłem, postrzelałem trochę do obcych w Alien 3 –
świetny automat z mocarnymi wibracjami. Był też niezapomniany hit z
C-64, w którego zagrywałem się dniami i nocami - KLAX. Przed końcem
udało mi się pograć jeszcze w Segowskie Rad Mobile - wyścigi z dobrze
skalibrowaną kierownicą. W rzeczonym przybytku było też kilka
innowacyjnych maszyn jak na tamte czasy. Laser Ghost – delikatnie
mówiąc gra inspirowana słynnymi pogromcami. Innowacyjność tego automatu
polega na tym, że patrząc przez specjalny wizjer widzimy wiązkę lasera
po naciśnięciu spustu, nie powiem niezły bajer. Drugą grą z gatunku
dziwnych eksperymentów była gra wyścigowa Continental Circus
z opuszczanymi na wielkich metalowych prętach okularami 3D. Niestety
byłem za wielki do tego automatu, żeby poczuć feeling 3D rodem z
Avatara. Czułem się pokrzywdzony bo automat gabarytowo przystosowany był
do pryszczatych czternastolatków o wzroście metr pięćdziesiąt. Trzecią
grą ze specyficznym kontrolerem była Battle Shark.
Kontroler konstrukcyjnie przypominał peryskop. Patrzyliśmy przez wizjer
i widzieliśmy powiększony ekran kineskopu, kontroler posiadał również
wbudowane głośniki stereo ale z racji hałasu nie wiele było słychać.
Niestety najciekawsze automaty były w naprawie:). Nie poskakaliśmy w
Dance Dance Revolution Extreme, nie pograliśmy na fliperze Star Wars był
tylko fliper Creature from Black Lagoon.
Nie postrzelaliśmy również do czołgów w wektorowej strzelaninie
Battlezone. Po rekonesansie i odstresowaniu po podróży przyszła pora na
wywiad z pomysłodawcą projektu Janem Orną.(po środku).
Niski,
napakowany gość (przy mnie każdy jest niski, no dobra prawie każdy:))
oprowadził mnie po przybytku i odpowiedział na wszystkie nurtujące mnie
kwestie.
Ł.B. - Jak podzielona jest przestrzeń w budynku? Widzę, że po lewej stronie od wejścia są najstarsze maszyny.
J.O –
W tej części budynku znajdują się najstarsze automaty jakie udało się
nam pozyskać i naprawić. Tutaj mamy na przykład automat Ponga z 1974
roku – nazywa się Challenge. To najstarsza maszyna w naszej kolekcji.
Wszystkie te najstarsze automaty zakupiliśmy głównie w Niemczech ale
kilka z nich pochodzi również z Polski. Wszystkie automaty musieliśmy
sami naprawić ponieważ posiadały dość poważne uszkodzenia.
Ł. B. - Czy wszystkie te najstarsze maszyny posiadają oryginalne obudowy?
J.O. - Tak,
wszystkie maszyny zakupiliśmy w oryginalnych obudowach. Kiedy już mamy
kupić automat to tylko z oryginalnym hardwearem i softwearem. Jestem
kolekcjonerem i zależy mi na tym aby przynajmniej te najstarsze maszyny
były w stu procentach oryginalne.
Ł. B. - Kiedy zdecydowałeś się, że będziesz kolekcjonował stare automaty?
J.O. - Marzyłem
o tym od dziecka. Zostałem graczem bardzo wcześnie i początkowo
chciałem otworzyć muzeum gier video z konsolami i starymi komputerami.
Chciałem, żeby było to muzeum interaktywne tak jak to miejsce ale wydaje
mi się, że byłoby po pierwsze trudno przyciągnąć ludzi do takiego
miejsca, a po drugie zadbać należycie o setki dyskietek, kaset, płyt CD i
DVD, także o sprzęt. Gdybym miał powiedzmy 20 konsol i komputerów to
musiałbym przy każdym sprzęcie postawić pracownika do pilnowania bo
pewnie z czasem pozbyłbym się połowy nośników. Po przeanalizowaniu sobie
tego wszystkiego stwierdziłem, że prościej będzie otworzyć muzeum
automatów arcade, które będzie przygotowane na przyjęcie wielu ludzi. W
wypadku maszyn arcade nie musimy specjalnie pilnować sprzętu ponieważ
wszystko co cenne jest schowane wewnątrz maszyny i taki sposób
prezentacji gier jest wygodniejszy dla mnie i przyjemniejszy dla
odwiedzających.
Ł. B. - Tutaj umieściłeś z kolei najstarsze gry wojenne.
J.O. - Tak
akurat w tym kącie mamy cztery kultowe gry – Green Beret, Commando,
Jackal, 1943. W przypadku tych gier używamy automatów uniwersalnych
ponieważ nie zdobyliśmy jeszcze dedykowanych maszyn. Wszystkie gry,
które znajdują się w takich uniwersalnych obudowach arcade czekają aż
zdobędziemy oryginalny automat. Gdyby udało nam się znaleźć powiedzmy
oryginalny automat Commando, wtedy wszystkie bebechy przełożymy do
oryginału, a w tego włożymy inną grę.
Ł. B – Czy poszukiwania oryginalnych obudów są trudne?
J.O –
W Europie znaleźć taki stary oryginalny automat to prawdziwa rzadkość.
Takich oryginałów szukamy zazwyczaj w Wielkiej Brytanii i USA. Transport
z tak daleka to bardzo kosztowne przedsięwzięcie.
Ł. B – Czy masz jakiś klucz układania automatów?
J. O. - Tak,
automaty układamy od najstarszych do najmłodszych. Tutaj na parterze
znajdują się najstarsze maszyny, natomiast na piętrze już te nowsze.
Przeważnie są to gry 3D.
Ł. B. - Jak wygląda liczba odwiedzających?
J.O – W
tamtym roku mieliśmy mniej więcej pięć tysięcy odwiedzających. W tym
roku szacujemy, że skończy się na około 7 tysiącach. Z każdym rokiem
odwiedzających przybywa.
Ł. B. - Jak więc wygląda sprawa z reklamą, w jaki sposób się reklamujecie aby przyciągnąć ludzi?
J.O – Wszelki
rodzaj reklamy jest kosztowny, trudno również zachęcić nie graczy do
odwiedzenia naszego miejsca. Obracamy się raczej w specyficznym kręgu
graczy oldschoolowych i każdy gracz, który nas odwiedza poleca nas
innym. W ten sposób dowiaduje się o nas coraz więcej ludzi.
Ł.
B. - Koszty utrzymania takiego miejsca z pewnością są bardzo wysokie.
Czy starasz się pozyskać pieniądze z innych źródeł niż bilety wstępu?
J.O. - Nie
finansujemy naszej działalności z publicznych pieniędzy. Nie sponsoruje
nas żadna firma. Póki co pięć osób sprezentowało nam pięć automatów,
poza tym wszystkie zgromadzone tu automaty zostały zakupione z biletów i
fantów (koszulki, breloczki itp.). W Stanach, skąd pochodzi większość
automatów sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Gry arcade to część ich
kultury. Jest tam wiele takich miejsc jak to, gdzie możesz pograć sobie
za darmo, a główne źródło dochodów to na przykład drinki serwowane przez
barmana.
Ł. B. - Dlaczego sprzedajesz bilety a nie żetony ?
J.O. - Ze
względów praktycznych. Znacznie łatwiej jest nam sprzedawać bilety,
ponieważ codziennie musielibyśmy wyciągać żetony z automatów co byłoby
czasochłonne i przyznasz, że nieco uciążliwe. Bilety są praktyczne i
funkcjonalne.
Ł. B. - Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten drewniany budynek zastanowiło mnie to. Czy nie boisz się pożaru ?
J.O. - Jesteśmy
przygotowani na wszystko. Budynek podłączony jest do systemu
przeciwpożarowego, posiada również zabezpieczenie antywłamaniowe i
nowoczesną instalację elektryczną. Wszystko po to aby zminimalizować
ryzyko pożaru.
Ł. B. - Który automat był najdroższy ?
J.O. - automat
Scramble sprowadzony z USA. Opłata za transport kosztowała jakieś
kosmiczne pieniądze plus podatki ale jako kolekcjoner uważam, że
bardziej cenny jest ten stary automat do Ponga czy też Space Invaders,
Galaxion, Asteroids. Bardzo cenną maszyną jest oryginalny automat Battle
Zone, którego kupiliśmy w Niemczech. Niestety PCB(obwód drukowany) jest
w tej chwili uszkodzone. Planujemy naprawić go do końca września
(2014). Battle Zone jest o tyle wyjątkowym automatem, ponieważ posiada
specjalny monitor do grafiki wektorowej tak jak konsola Vectrex. Nasz
darczyńca, który był wielkim fanem Battle Zone powiedział mi, że jeśli
znajdę taki automat to on zapłaci każdą cenę i w ten sposób rzeczony
automat znalazł się tutaj.
Ł. B. - Ile średnio kosztuje jedna maszyna ?
J.O. - od 10 tysięcy do 30 tysięcy koron ( w przeliczeniu na złotówki od 1500 do 5000 tyś) plus części.
Ł. B. - Czy większość kupionych maszyn nie działa i trzeba je naprawiać ?
J.O. - Ogromna
większość automatów nie działa i musimy poświęcać dużo czasu na
naprawę.
Niektóre z automatów kupujemy kompletnie rozmontowane na
przykład bez paneli sterujących ( gałki i przyciski). To właśnie robimy,
przywracamy tym starym maszyną dawną świetność.
Ł. B. - Czy renowacje robi wam ktoś za darmo ?
J.O. - Nasza grupa składa się z kilku osób ale nikt nie robi niczego za darmo. Za wkład swojej pracy i czasu otrzymują wynagrodzenie.
Ł.B. - Czy wynajmujesz ten budynek czy należy do Ciebie?
J.O. - Budynek
jak i okoliczny teren należy do moich rodziców. Znajduje się tu mały
zamek, dziś jest to muzeum, w którym mój ojciec pokazuje eksponaty
związane z historią Czech. Muzeum gier znajduje się zaraz przy wjeździe
na teren zamku.
Ł. B. - Co zrobisz kiedy zabraknie Ci miejsca na kolejne automaty ?
J.O. - To
się dzieje właśnie teraz (śmiech). Szukamy partnera w innym czeskim
mieście, z którym będziemy mogli stworzyć mniejszą filię...
W tym momencie poprosiłem Jana o stworzenie takiego miejsca w Libercu :) znacznie skróciłoby to dojazd polskich graczy.
…
Jak pewnie zauważyłeś niektóre automaty się dublują. Związane jest to z
dalszymi planami rozbudowy. Zdublowane automaty przeniesiemy do innego
miasta i zrobi się miejsce na kolejne. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z
planem podbijemy całą Europę (śmiech).
Ł. B. - Jaki jest twój wymarzony automat?
J.O. - Zdecydowanie
– Discs of Tron, to jest gra przy której spędziłem wiele godzin jako
dzieciak. Ten automat zdecydowanie jest moim numerem jeden na liście
poszukiwanych. Zakupiłem już wiele maszyn, o których marzyłem np. Space
Invaders, Asteroids i wierzę, że kiedyś zdobędę i ten automat.
Ł. B. - Czy planujesz wystawić się kiedyś z automatami w innym mieście?
J. O. - Nie.
Ze względu na wiek automatów i ich podatność na wstrząsy nie jesteśmy w
stanie ich przetransportować w inne miejsce. Te najstarsze są
najbardziej delikatne i dlatego ich eksponowanie w innych miastach jest
niemożliwe. W ten sposób na pewno przetrwają i będą cieszyć następne
pokolenia graczy.
Ł. B. - Jak myślisz, czy Twoje dzieci będą kontynuować twoje dzieło?
J.O. - Zdecydowanie tak.
Ł. B. - W
Polsce tak zwana kultura gier arcade, że się tak wyrażę jest wysoko
rozwinięta. Prawie każdy 30 latek wychował się na automatach. Gracze
oldschoolowi stanowią w Polsce duży procent ogółu growej społeczności.
Twoja sława powoli dociera do Polski, jesteś tam coraz bardziej znany.
Myślę, że w przyszłości możesz spodziewać się wielu graczy z Polski.
J.O. - W
Czechach jest zupełnie inaczej. U nas retro graczy jest stosunkowo
mało. Dla nas to wielki sukces, że przetrwaliśmy i rozwijamy się w kraju
gdzie dopiero tworzy się społeczność oldschoolowych graczy. Wielu
graczy przyprowadza swoje rodziny aby pokazać im to miejsce. Oczywiście
ogromna większość to mężczyźni 30 plus. Przyjeżdżają do nas z wielu
krajów. Mieliśmy gości z Polski, Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii.
Jesteśmy z tego bardzo dumni. Z wypowiedzi ludzi z innych krajów
dowiadujemy się, że podobnych projektów jest bardzo mało i właściwie
jesteśmy wyjątkiem na skalę europejską.
Ł. B. - Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.
J.O. - Również dziękuję za wizytę i do zobaczenia.
Podsumowanie.
Moja
konkluzja na zakończenie i po samej rozmowie jest taka, że jest to
wspaniałe miejsce nie tylko dla kogoś kto interesuje się grami od czasów
najdawniejszych ale dla kogoś kto nigdy nie grał na automatach. Dziś
stare automaty w Polsce można spotkać przede wszystkim w ośrodkach
wypoczynkowych lub w miejscowościach nadmorskich ale z roku na rok
liczba takich miejsc maleje. Biznes automatowy wcale nie ma się dobrze.
Moim zdaniem wynika to przede wszystkim z braku inwestycji. Automaty
powstają przecież do dziś ale w Polsce mam wrażenie, że biznes ten
stanął w miejscu na przełomie wieków. W pobliskim ośrodku wypoczynkowym
mogę sobie pograć na automatach ale są to już automaty muzealne – przede
wszystkim Time Crisis, House of The Dead oraz wiele innych gier z lat
dziwięćdziesiątych. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Osobiście sam bym
pograł na jakimś nowym automacie chociażby na Mario Kart Arcade GP DX
albo w Aliens Armageddon Arcade – problem to cena, wszystkie najnowsze
automaty kosztują około 25 tys. zł. plus dodatkowe opłaty. Dlatego
właśnie w Polsce nie inwestuje się w salony gier.
Jeśli
chcecie wybrać się do Arkade.hry to zaopatrzcie się w sprawnego GPS-a.
Do tego miejsca naprawdę ciężko trafić. Bez pomocy tubylców się nie
obyło. Drugą istotną kwestią jest ogrom automatów i praktycznie brak
możliwości zagrania we wszystko w jeden dzień. Dlatego nie nastawiajcie
się na granie we wszystko po trochu. Warto sprawdzić automat 3D i inne
dziwne wynalazki. Jeśli się tam wybieracie obierzcie sobie jakiś
konkretny automat i męczcie go, a w inne pograjcie kilkanaście minut.
Nie ma sensu grać w Mortal Kombat albo Tekken skoro macie to na konsoli.
Lepiej pograć w te gry, z którymi nie miało się styczności w
dzieciństwie. No i warto pamiętać, że nie ma tam wszystkiego co byśmy
chcieli – niestety nie było Samurai Shadown czy też Alpine Racer. Ku
mojemu niezadowoleniu automat Dance Dance Revolution nie działał, a
szkoda bo jechałem tam właśnie z myślą o poskakaniu po strzałkach. No
trudno, może innym razem się uda. Na zakończenie kupiliśmy sobie po
breloczku do kluczy na pamiątkę tej przygody – koszt około 7 złotych, a
więc znośnie. Przyszła pora na pamiątkowe zdjęcie (właściciel to ten po
środku) i odjazd.Z czysto technicznych faktów warto wspomnieć jeszcze,
że można zamówić tam pizzę ( na bardzo, bardzo, bardzo cienkim cieście),
którą to można skonsumować na miejscu.
Z
czystym sumieniem mogę polecić to miejsce polskim graczom zwłaszcza
tym, którzy mają rodziny. Taki sentymentalny powrót do przeszłości może
jednak zaszkodzić co bardziej wrażliwym, więc robisz to na własne
ryzyko. Powodzenia :).
Foty pochodzą ze strony muzeum link tu
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń